Nie wiatrem kierowane,
lecz dziwnym zrządzeń wewnętrznych tchnieniem
rozdzierały niebo lotem nieprzewidywalnym.
Tysiące! Czarna chmura wewnętrznie niezgodna.
Nie czekałem ciszy, co w gałęziach je skryje,
lecz gwizdem głośnym i przenikliwym
spłoszyłem do lotu.
Wzleciały.
Zaszumiało przed oczyma od kierunków zmiennych,
a serce uciszyło zdumienie.
Ująłem czułością Twych ust kształt tak miły…
Z wysokości nieba – patrzały.
Mojej Magdzie
Warszawa, noc z 18 na 19.02.2004.