Przyszła.
Przez boleść wieczoru przedarła się sprytnie,
by ulgą namaścić zanadrza.
Jak żona przemiła pieściła najczulej,
szeptała do ucha namiętnie,
że jej ciągle jestem,
że w niej me spełnienie…
dopóki mnie inna nie przyjmie.
Śmieszna i bez sensu,
bez ramion i piersi
i twarz cała skryta przed nocą,
a owoc realny, choć pusty, bez smaku,
bo z gwałtem rwanego nasienia.
Ulżyło,
ulżyło – cel spełniony.
Choć łatwy, to wiernie powraca,
by ciało otulić jak kołdrą nad ranem
jej syn – mój syn? – tak spokojny.
Zerkam w stronę świtu,
życia poszukuję,
spokoju za cel mieć już nie chcę.
Jak mąż najwierniejszy
bezlitośnie szepczę –
Droga Panno X,
czas odejść…
Przedwczesno-porankowym
Warszawa, 20.01.2003.