Z sinych palcy i bezruchu
tryska płomień gorejący.
– Szukałem Was.
Niczym jednej, zagubionej,
niczym ojciec – syna
szukałem Was.
Z piedestałów na bezdroża,
z blasku śmierci, w mroki życia…
stanął Pan nad brzegiem.
Szukał ludzi.
– Pozwólcie takim przychodzić do mnie!
Do nich należy…
Do nich należę.
Jeśli się nie staniecie…
Spojrzał Pan na Syna,
wyrzekł święte imię.
Przyszli.
– Teraz Wy… dziękuję.
Uniosła cisza niepojęte ,,Amen”.
Warszawa, 5.04.2005.