Zamyśleniem wieczór dzisiejszy ogarniam,
z za mgły owoc myśli rwać się staram,
na bok odstawiając kosz zbiorów dzisiejszych,
by mnie nie rozpraszał. Albowiem dla większych
spraw czas swój zaprzęgam w rydwan uniesienia,
co zawężyć może rzekę oddalenia.

Obraz Twój w pamięci swojej przywołuję.
Mistrz serca dokładnie portret namaluje.
Trwam w oczekiwaniu. Czy będziesz podobna?
W marzeniach o szczęściu jak na codzień wolna?
Czy nie zadrży ręka rys twarzy zmieniając?
W nadziei tak czekam pewności nie mając.

Artysta, co myśli realny kształt daje,
zachowując spokój i opanowanie,
psikusa mi zrobił rzeźbę z drewna czyniąc
zamiast farbą na płótnie. Ale skucha! Choć przysiąc
mogę Tobie w tej chwili, żem o obraz go prosił
kiedym chwilę wytchnienia w darze jemu zanosił.

Ale niech tam już będzie, ścigać gnojka nie będę
co nie dotrzymał słowa. Bez obrazu obędę
się dziś wieczorem zimnym. Na Twą postać spojrzawszy
co ją w szczyl w drewnie zrobił, na swe szczęście dość zacnym,
pomyślałem – nie taką byłaś lat temu naście
(a tak k woli ścisłości się wypowiem – piętnaście).

Się zaczęło od tego, że Cię w becie przynieśli.
W całym bloku pod piątką się rozniosły te wieści,
że się w domu Laskowskich babka nowa zjawiła,
mała, z twarzą czerwoną. Mama rzekła – „To mija,
wszystkie dzieci z początku twarze czerwone, zdrowe
mają chyba przez tydzień, potem kolory nowe”.

Całe szczęście, że prawdę rzekła poczciwa mama.
W tydzień później już nie byłaś ta sama.
Nie tej samej wielkości były Twoje kupeczki.
To już nie te co kiedyś malusieńkie kropeczki.
To był czas wielce trudny, gdy mi z Zenkiem wypadło
samym być z Tobą w domu (co się czasem zdarzało).

Nie mniej można by pisać o Twych zamiłowaniach
do podanych w butelce z mleka różnistych daniach.
Czy o walce wewnętrznej aby „k” wypowiedzieć,
albo z jakim uporem chciałaś sobie posiedzieć.
Pierwsze dziury w rajstopach gdzieś w okolicy pięty.
Ech, w chodzeniu doprawdy byłaś uczniem zawziętym.

Wszystko to przeplatały moje z Zenkiem niecności
i z durności w straszeniu wyciągane radości.
Boże Święty się pożal za te trociny w głowie.
Mama z Tatą starali się przekonać w rozmowie,
że to nie są pomysły godne miana rycerzy –
– „Zmieńcie to jeśli bardzo wam na dupskach zależy!”

A choć nam zależało, gadki nie skutkowały
przez co potem dość długo dupska nieźle bolały.
A pamiętam też chwile gdy się wszystkim zdawało,
żeś się nam gdzieś zgubiła. Zamieszania nie mało
było wtedy. A teraz dobrze już nie pamiętam
co se myśli młodzieniec gdy się gubią dziewczęta.

Za to teraz tak myślę tym zdarzeniem przejęty,
że ten świat mój Niuteczku nie byłby już tak piękny
gdybyś nie odnalazła nam się wtedy wieczorem.
Słońce było by szare, zewsząd wiałoby chłodem.
I choć bym się nie trudził nad Twą matematyką,
to bym się cieszył z tego bardzo, oj bardzo krótko.

Zdaję też sobie sprawę, że to proste przez chwilę
gest z serducha uczynić, słowo powiedzieć miłe.
Znacznie trudniej na co dzień chcieć bratalem być lepszym,
troszczyć się o cierpliwość, darzyć szacunkiem większym,
zrozumieniem otaczać, w słusznej stawać obronie,
przy sprzątaniu po żółwiu swoje ubrudzić dłonie.

Ale jakem Donkichot, Nukę biorę na świadka,
że już w najbliższym czasie żółwia radość ta spotka,
że mu żarcie zszykuję z zieloniutkiej kapusty,
gruby będzie cielaczek, okrąglutki i tłusty,
a gdy latoś nadejdzie to i piachu przyniosę,
a gdy słońce zaświeci to i na dwór wyniosę.

Jeśli łżę niech mnie biją choćby armatnie kule,
lub niech nie tknę już więcej swej bandżoli w ogóle,
niech ubędzie mi z życia kilka tysięcy godzin
jeśli mówię nieprawdę w Twą rocznicę urodzin.
To Ci rzeknę na koniec wiarę w słowa wzbudziwszy,
że Ci czoło obcmokam hen z Warszawy wróciwszy.


Siostrze Ani na urodziny
Warszawa 11.12.1995