Nie zdziwiło mnie żadne ze zdań zawarte w tej ewangelii. Nie zdziwiło mnie, że kazał mieć w nienawiści i ojca, i matkę. Ta nienawiść nie jest zaprzeczeniem miłości lecz wiernością jej, wyrazem niezgody, by cokolwiek i ktokolwiek miał się stać przeszkodą w zrealizowaniu jej wymogów.

Nie zdziwiła mnie też i zachęta do dźwigania krzyża. Wszak uczniem jest ten, kto naśladuje, nie zaś ten, kto jedynie słucha.

Nie zdziwiła mnie (nie wprost wyrażona) zachęta, by przed zbudowaniem wieży, dokonać szacunku wydatków i posiadanych środków na jej wykończenie.

Nie zdziwiła mnie opowieść o królach, co ważą swe wojska nim potężniejszym zdecydują się otwarcie stawić czoła.

Nie zdziwiła mnie nawet konieczność wyrzeczenia się wszystkiego. Wszak miłować do końca można jedynie sercem wolnym.

Nie zdziwiło mnie żadne ze zdań – zdziwiło mnie ich zestawienie…

Dlaczego ta nienawiść, wymóg dźwigania krzyża i wyrzeczenia się wszystkiego uzasadniona jest koniecznością planowania przed budową wieży, czy szacowania wielkości wojska przed bitwą? To mnie dziwi. I znajduję tylko jedno uzasadnienie: Istnieją „wieże” i „wojny”, które wznosi się i wygrywa nie w oparciu o to, co się posiada, ale w oparciu o to, od czego jest się wolnym.

Sylwester Laskowski
9.09.2007