Jest młoda, atrakcyjna, mądra i dobra. Czeka z nadzieją na spełnienie, o którym marzy. Marzy jej się… świętość.

To nie żart. Marzy jej się świętość prawdziwa, realna, z krwi i kości – taka, która nie może nie zachwycić, nie może nie pociągać, nie może nie wzruszać.

Marzy jej się świętość w małżeństwie – u boku mężczyzny prawego i ze wszech miar męskiego.

Nie traci nadziei, że tacy istnieją. Nie traci nadziei, że on gdzieś jest – może jeszcze daleko, a może tuż obok, nierozpoznany dotąd w jakiś niepojęty sposób.

Wierzy, że czeka na nią tak, jak i ona czeka na niego.

Jest gotowa na ofiarę. Jest gotowa na samotność, którą wybierze prędzej niż życie na pół gwizdka. Nie chce byle jak, nie chce z byle kim. Pragnie pełni i do niej dąży i całą sobą czuje, że jest jej pisana.

Wierzy, że on – prawy i ze wszech miar męski – istnieje i że podobnie jak ona na niego, tak i on na nią wiernie czeka. Że będzie filarem mocnym i pewnym i że zawsze nim był. Że myślał o niej często, że budował siebie dla niej, że pragnął jeszcze wyżej szybować niż ona, by móc ją porwać i unieść tam, gdzie o własnych siłach dotrzeć by nie zdołała.

I oto jest! Spotyka go. Jest dobry, prawy i bardzo męski. Spełnienie zdaje się stać u jej stóp, a serce płonie z nieznaną dotąd siłą, gdy widzi, jak patrzy na nią wzruszony jej wdziękiem.

Ujmuje ją to, co robi. Ujmuje ją to, co mówi. Ujmuje ją jego zaradność i pewność siebie.

Jest czuły, troskliwy i pełen szacunku. Dobry.

Z każdym dniem są bliżej siebie, odsłaniając kolejne tajemnice serca, by wreszcie odkryć treść… która niczym brzytwa ścina pąk kwiatu wymarzonej baśni: „Nie będę dla niego pierwsza…”.



 


Pobież za darmo:



 

W jednej chwili, w jednym momencie w jej głowie wyrasta mur złożony z ciężkich jak głaz pytań, na które ona nie znajduje odpowiedzi.

Dlaczego? Dlaczego do tego doszło? Jak to się mogło stać? Jak on mógł sobie na to pozwolić? Dlaczego to zrobił? Dlaczego na mnie nie czekał? Dlaczego tak łatwo się poddał? Dlaczego?

Kim ona była? Może żyje gdzieś obok? Może ją znam? Może to ta, albo ta, a może tamta? A może było ich więcej?

Co robili? Czy widział ją nago? Czy ona widziała jego? Czy była piękna? Czy była atrakcyjna? Czy dotykał jej piersi? Jak je dotykał? Czy je całował? Czy mu się podobała? Czy ją kochał? Czy nadal mu się podoba? A może nadal kocha?

Czy nosi w sobie pamięć chwil spędzonych z nią? Czy ją wspomina? Czy za nią czasem tęskni? Czy będzie mnie z nią porównywał? A może już mnie porównuje?

Co ja powiem dzieciom? A może nic nie powinnam im mówić? Czy mam je okłamać, gdy zapytają? Czy mam go kryć, udawać, że nic się nie stało? Jak on mógł to zrobić? Jak on mógł mi to zrobić? Jak mógł się tak zachować? Jaką mam pewność, że nie będzie chciał do niej wrócić? Jaką mam pewność, że ona nie będzie chciała wrócić do niego? A jeśli się okaże, że ona będzie chciała wrócić, to co on wtedy zrobi?

Jak ja to zniosę? Przecież to ich ciągle łączy, to jest ich tajemnicą?! Tylko ich i tak zawsze zostanie! A może powinnam się wszystkiego dowiedzieć? Nie mogę nie wiedzieć! Nie mogę żyć ze świadomością, że nie wiem – on i ona wiedzą , ja nie – przecież to jest jak zdrada! Przecież to ich nadal łączy, a nas… dzieli?!

O co mam go teraz pytać? Jak mam go o to pytać? A może wcale nie powinnam pytać? Ale jak to nie powinnam, przecież mam prawo wiedzieć? Mam prawo wiedzieć, jeśli ma być moim mężem?

Ale co zrobię, jak już mi powie? Czy uniosę to? Po co mi to? Po co mi to wiedzieć? Co to zmieni? Przecież to tylko przeszłość, po co mi ją znać? Przecież było tak dobrze, gdy o niczym nie wiedziałam – po co mi ją znać?

Nie mogę jednak nie wiedzieć. Przecież ja już wiem – nie znam szczegółów, ale wiem.

A może to nie ten? Może powinnam go zostawić? Przecież nie o tym marzyłam! Przecież nie takiego małżeństwa chcę! Przecież droga małżeńska nie powinna być drogą krzyżową! Przecież u niego szukam wsparcia, a nie krzyża, który przerzuci z własnych na moje ramiona! Może powinniśmy się rozstać?

A może za dużo wymagam? Przecież nikt nie jest bez grzechu – ja też nie, może więc za dużo wymagam, za dużo oczekuję? Może za bardzo myślę o sobie? Przecież każdy ma prawo do błędu. Przecież on dziś żałuje. Gdyby mógł raz jeszcze, to nie zrobiłby tego. Może za dużo wymagam?


Zapraszam do subskrypcji Newslettera


Ale przecież miłość musi wymagać. Przecież małżeństwo jest czymś więcej niż zauroczeniem. Przecież nie każdy się nadaje do małżeństwa, a to, co on zrobił, jest zdradą miłości. Jak mogę więc zawierzyć mu swoje życie? Jak mogę zawierzyć mu życie swoich dzieci? Jak mogę budować, mając za punkt wyjścia taki fundament?

Przecież konsekwencje będą trwały. Będą się odradzały. Będą powracały i wielokrotnie, na nowo raniły. Jak mogę stworzyć z nim szczęśliwe małżeństwo, mając w świadomości to, co zrobił, wiedząc, że gdzieś tam, że w nim – ciągle żyje ona i to, co razem robili? Jak ja się przed nim rozbiorę? Jak będę się czuć, gdy będzie mnie dotykał? Jak będę się czuła, gdy będzie na mnie patrzył, gdy będzie… ze mną współżył?

Czy będzie mnie tak samo dotykał jak tamtą? Jak mogę czuć radość z tego, że mnie dotyka, mając świadomość, że i ją tak dotykał?
A może za dużo pytam? Może nie powinnam? Może powinnam przejść nad tym do porządku dziennego? Trudno – było, minęło, czasu nie cofnę. Przecież liczy się przyszłość, a nie przeszłość – po co mi więc rozdrapywać stare rany?

Ale przecież nie ucieknę od tej myśli. Nie ucieknę od tej świadomości. Jak mogłabym uciec? Przecież się nie da. Przecież już teraz jest to we mnie tak uporczywie, a cóż dopiero, gdy będzie mnie dotykał…

Może powinnam się jednak z nim rozstać?

Ale czy spotkam lepszego? Jaką mam pewność, że spotkam tego, który na mnie czeka? Jaką mam pewność, że taki w ogóle istnieje? Przecież doskonale wiem, jak dziś żyją mężczyźni? Przecież czas płynie, a ja… ja nie chcę być sama!

A może powinnam być sama? Przecież lepiej żyć w samotności niż w nieszczęśliwym małżeństwie?! Może Bóg mówi mi w ten sposób to, czego nie chcę słyszeć – może powinnam być sama?

Ale dlaczego dopiero teraz miałby mi to mówić? Dlaczego nie powiedział mi tego wcześniej, zanim go spotkałam, zanim zdążyłam się do niego przywiązać, zanim zdążyłam go… pokochać?

Czy ja go kocham?

Co ja w nim kocham i dlaczego? A jeśli nawet kocham i życzę mu dobrze – to czy ta miłość powinna prowadzić do małżeństwa, do małżeństwa ze mną? Czy ta miłość wystarczy, aby to było szczęśliwe małżeństwo? A jeśli nie, to dlaczego miałabym siebie, jego i nasze dzieci dobrowolnie unieszczęśliwiać? Czy ja chcę w ogóle mieć z nim dzieci?

A może powinnam mu przebaczyć? Przecież jeśli go kocham, to powinnam mu przebaczyć? Ale… nie potrafię?! Przecież nie wymażę tego ze swojej świadomości? Przecież to będzie powracało, męczyło, na nowo i raz jeszcze?

A jeśli nawet mam mu przebaczyć, jeśli nawet dam radę mu przebaczyć, to czy to przebaczenie powinno prowadzić do decyzji o małżeństwie? Przecież moje przebaczenie nie zniweczy konsekwencji, które dopiero będą się ujawniać? Może powinnam się z nim rozstać?

A może za dużo pytam?

Ale jak mam nie pytać? I czemu ma służyć ucieczka od odpowiedzi?



 


Pobież za darmo:



 

* * *

Zanim poznałem Magdę, moją żonę, wielokrotnie, przy różnych okazjach publicznie mówiłem:
Moja żona nie musi być dziewicą. Bardzo bym chciał, by nią była, ale brak dziewictwa nie będzie dla mnie kryterium decydującym o odrzuceniu dziewczyny. Dziewictwo nie jest warunkiem koniecznym bycia dobrą żoną czy dobrym mężem, a już z pewnością nie jest warunkiem wystarczającym. Dziewictwo to piękny dar, ale jeśli się go nie posiada – życie nie jest przegrane. Życie nie jest biegiem na sto metrów, gdzie przegrana na starcie przesądza cały wynik. Życie to z reguły długa wędrówka i wiele może się wydarzyć w jego trakcie, jak również na finiszu. A najważniejsze to biec we właściwym kierunku, a na to nigdy nie jest za późno.

Dziś, znając już lepiej swoje własne ograniczenia i słabości, lepiej też znając swoją wrażliwość i lepiej czując przytłaczającą siłę słów: „nie będziesz pierwszy, nie będziesz pierwsza”, wiem, że śmiałość i pewność siebie, z jaką wypowiadałem te słowa, były w dużej mierze wynikiem młodzieńczej zadziorności i braku wyczucia realnej wagi problemu.

Była w tym też zawarta troska o osoby, które nie są już dziewicze. Był to wyraz tej otuchy, tego pocieszenia, którego odmówiłem im w znanej Ci już „Strategii”.

Jeśli tylko się od niego nie ucieka, jeśli z uwagą przygląda mu się z bliska, to widzi się istotną powagę problemu braku dziewictwa. Wówczas rozumie się, że tanie pocieszanie osób, które z niego zrezygnowały, oznacza w istocie okazanie braku zrozumienia dla osób, które czekały. Oznacza brak zrozumienia dla cierpienia, którego doświadczają od momentu, gdy dociera do nich ta bolesna prawda, że nie będą pierwsze i jedyne.

Osoby, które czekały, doświadczają w tym wszystkim pokrzywdzenia. To na nie spada ciężar tej „niewiernej przeszłości” – czasem kompletnie niezrozumiały dla osób, które tego problemu są sprawcami, które niejednokrotnie nie widzą nic złego w tym, że już nie są dziewicze!

Odpowiedź na pytanie: „Co ma zrobić osoba czekająca, gdy spotyka osobę, która na nią nie czekała?” – jest bardzo trudna.

Już raz udzieliłem na to pytanie odpowiedzi zwięzłym: „Przebacz”. Jeśli żałuje tego, co zrobiła, jeśli odcina się od swojej przeszłości, jeśli dziś żyje inaczej i widać realną nadzieję, że ten kierunek utrzyma – nie odrzucaj jej!

Podsunięto mi jednak myśl, że zbyt szybko odbieram nadzieję na pełnię, że zbyt łatwo odbieram nadzieję na spotkanie kogoś, kto na Ciebie czekał, że za bardzo bagatelizuję powagę problemu i stwarzając subtelną, lecz mocną presję, okazuję brak zrozumienia i brak wsparcia dla tych, którzy jednak decydują się na rozstanie, a którym ta decyzja przychodzi z wielkim trudem – choć przeczuwają jej wartość i sens.

Dlatego teraz chcę napisać otwarcie i jasno: masz prawo odrzucić!


Zapraszam do subskrypcji Newslettera


Masz prawo się rozstać. Nie masz obowiązku wiązać się z kimś, kto na Ciebie nie czekał, nawet jeśli czujesz się w nim bardzo zakochana. Czasem może to być najrozsądniejsza decyzja, jaką możesz podjąć. I choć zabrzmi to paradoksalnie, czasem może to być wyrazem miłości – wyrazem pragnienia życia w pełni radości i szczęściu – radości i szczęściu, do którego masz prawo, do którego masz prawo Ty i Twoje dzieci, do którego – jak każdy – jesteś zaproszona.

Doceniam to ryzyko – ryzyko rozstania, ryzyko życia w samotności, ryzyko niespotkania kogoś bardziej wartościowego i lepszego dla Ciebie, kogoś bez takiej przeszłości. Doceniam wierność tej wizji, którą chce się realizować, z której nie chce się rezygnować, której chce się i jest się wiernym, której nie zamieni się na jej namiastkę.

Ale też doceniam decyzję tych, którzy postanowili pozostać. Nie z lęku przed samotnością, nie z lęku przed tym, że „lepszego, bez doświadczeń – nie spotkają”. Doceniam tych, którzy zdecydowali się wziąć na swoje ramiona brzemię tego, który ze skruchą im je powierza, przepraszając, że musi to uczynić. Doceniam ich decyzję zmierzenia się z tym problemem, decyzję wspólnego przeżycia wszelkich bolesnych konsekwencji tych czynów, w których udział miało tylko jedno z nich.

I jedno, i drugie jest postawą miłości i postawą odwagi.

Niestety, nie potrafię Ci powiedzieć, która z nich jest właściwa dla Ciebie. Na zbyt wiele pytań bowiem nie znajduję odpowiedzi.

– Sylwester Laskowski



 


Pobież za darmo: