Chciałoby się w tym miejscu zapytać: jak to w ogóle jest możliwe, że mężczyzna może nie chcieć być ojcem? Że wybiera uczuciową i duchową, a poniekąd także intelektualną niedojrzałość? Że nie odczytuje znaku, jaki kryje w sobie jego dojrzałe, zaproszone do ojcostwa ciało? Że jego miłość jest tak często spóźniona? Że bywa, iż jej w ogóle nie ma? Że jego własne, potencjalne lub faktyczne ojcostwo nie wzbudza w nim zachwytu, a rodzi wręcz nienawiść posuniętą do zbrodni? Jak to w ogóle jest możliwe?

Zdaje się, iż podstawowa odpowiedź tkwi w zagubionym obrazie Tego, Który jest źródłem wszelkiego ojcostwa. Tego, Który jest Miłośnikiem Życia. Tego, Który kocha nowe życie jeszcze zanim powoła je do istnienia, który troskliwie kształtuje je w łonie matki, a potem pozwala się narodzić. Tego, Który troszczy się o ptaki powietrzne i o lilie wodne, Który nie złamie trzciny nadłamanej, ani nie zgasi knotka o wątłym płomyku. Tego, Który kocha miłością szaleńczą i ofiarną, Który szuka zagubionej owcy, który przygarnia marnotrawnego syna i wybacza jawnogrzesznicy. Tego, Który jest Życiem i Miłością.

Gubiąc lub odrzucając najwyższą wartość jaką jest Bóg, mężczyzna traci z oczu cel, do którego winien zmierzać. Traci podstawową motywację wysiłku w pracy nad sobą, nad własną dojrzałością. Gubiąc cel, zaczyna dojrzewaniem określać każdy dowolny kierunek, w jakim mniej lub bardziej świadomie zmierza i łatwo przychodzi mu zamienić własne ojcostwo na inne wartości.

Rozwój ojcostwa w mężczyźnie jest naturalną konsekwencją jego spotkania z Bogiem, Który jest Ojcem. To spotkanie zawsze owocuje zachwytem nad pięknem ojcowskiej miłości Boga, a w efekcie zachwytem nad własną męskością, która jest zaproszona do udziału w realizacji tej miłości. Mężczyzna, który obcuje z Bogiem zaczyna patrzeć na świat Jego oczami. Zaczyna widzieć ukryte w nim piękno i pragnie jego objawienia. Rozumie też coraz lepiej godność człowieka i wartość jego życia i staje się coraz bardziej zdolny do jego ochrony.


Zapraszam do subskrypcji Newslettera!