Szybkość czasem jest zaletą. Nie jest jednak wartością bezwzględną: dobrze jest szybko się rozwijać, ale szybko starzeć – już nie. Jednak do rzeczy.

Gdy tak, będąc jeszcze na studiach na politechnice, wieczorami rozważania czyniłem nad wszelkimi za i przeciw dotyczącymi wstrzemięźliwości przedmałżeńskiej, to często przychodziła do mnie ta sama, niepokojąca myśl, z którą nie bardzo mogłem sobie poradzić.

Przecież ci, którzy nie stronią od okazji, ci, którzy nie czekają, ci, którzy nie mają oporów, aby „robić to” tu i teraz i z kimkolwiek, po prostu nabierają praktyki! Nie marnują czasu, tylko uczą się, jak być dobrymi – nie lubię tego słowa, ale niech tam – kochankami.

A co ja? Co ja o tym mogłem powiedzieć?


Zapraszam do subskrypcji Newslettera


Sprawność techniczna nie jest celem samym w sobie

Nie wiem, jak dalej toczyłyby się moje boje w tym temacie, gdyby nie mój nauczyciel od gry na gitarze, który na jednej z lekcji doradził mi, bym skupiał się w swej nauce bardziej na muzyce niż na samym fakcie grania, fakcie ruszania palcami. Technika bowiem nie jest celem samym w sobie. Technika winna zawsze służyć muzyce.

Umiejętności techniczne przesadnie eksponowane mogą zupełnie przesłonić samą muzykę, a wykonywany utwór pozbawić w ten sposób sensu i właściwego wyrazu.

O łaskawości losu, który artystów spotyka! Jak bardzo byłem mu wówczas wdzięczny za te słowa mądrości!
Można znać się na technicznej stronie seksu i kompletnie nie znać na miłości

Tak. Można być świetnym znawcą technik i pozycji współżycia, najszybszym rozbudzaczem świata, niezawodną maszynką w doprowadzaniu do orgazmu… a nie mieć zielonego pojęcia o miłości.

A jeśli współżycie seksualne nie miałoby być opowieścią o miłości i oddaniu, to o czym? O tym, że jutro lub najpóźniej za pół roku on ją zostawi? Że rano najchętniej nie spotkałby się swoim wzrokiem z jej pytającym spojrzeniem – co dalej? Czy też opowieścią o kłamstwie, które rano trzeba będzie wymyślić, by znaleźć powód do niezaproszenia jej w codzienne sprawy swego życia?

A może to wcale nie będzie opowieść, tylko pozbawiona treści paplanina, pełna pustych, efekciarskich zwrotów, niewnosząca nic, a jedynie zaspokajająca próżną rządzę zabłyśnięcia i zrobienia sobie dobrze napęczniałego od samouwielbienia egoisty?
To prawda, że seks jest fajny sam w sobie, ale…

Zaraz, zaraz! – ktoś powie. Przecież treścią współżycia może być sam seks i przyjemność z niego płynąca? To tak jak z muzyką, która może być „programowa” i nieść w sobie jakieś treści pozamuzyczne, być swoistą ilustracją muzyczną do jakiejś historii czy obrazu, ale równie dobrze może nie mieć żadnego programu, a jej treścią będzie wówczas ona sama – muzyka.

Nie trzeba wtedy dobudowywać czy też starać się odnaleźć jakiejś historii związanej ze słuchanym utworem. Nie trzeba się doszukiwać i próbować zrozumieć, co kompozytor chciał przez ten utwór powiedzieć, gdyż on pewnie nie chciał nic mówić. Chciał po prostu napisać ładny utwór i tyle.

Zgoda. Tak też być może.

Załóżmy, że seks bez zobowiązań i oddania może być piękny. Pełne gracji ruchy, oryginalne pozycje, wyszukane słowa, by wyrazić urok chwili, delikatny i zmysłowy dotyk, by sprawić przyjemność ciału… Być może sfera estetyki i doznań zmysłowych mogą zostać w ten sposób w pełni zaspokojone.

Zauważ jednak, że owe dwie wyżej opisane koncepcje twórczości muzycznej nie muszą być w sprzeczności względem siebie. Można bowiem przekazywać treści pozamuzyczne za pomocą muzyki pięknej już samej w sobie. Wówczas ta treść jest ubogaceniem, jakby nowym wymiarem wnoszonym do powstającego dzieła.

Tak też jest i ze współżyciem, które poprzez całkowite, obejmujące wszystkie dziedziny życia, wzajemne oddanie się sobie osób nabiera pełni, daleko wybiegając poza wrażenia estetyczne i doznania zmysłowe.

Jest jeszcze jedna rzecz. Gadając o niczym, wyjaławiasz się. Milczenie jest drogą do odnalezienia sensu. Jeżeli używasz swego ciała dla czystej zabawy, możesz bezpowrotnie zamknąć sobie drogę do głębokich treści, które prawdziwie czynią nas szczęśliwymi.



 


Pobież za darmo:



 

Czy można uczyć się najpierw seksu, a potem miłości?

Warto zadać sobie pytanie, o co mam się zatem w pierwszej kolejności troszczyć? Czy o piękno słów, piękno języka miłości? Czy też o treść, czyli miłość w pełni się oddającą, którą za pomocą tego języka wyrażać będę?

Pytanie to jest w pewnej mierze podobne do tego, czy warto najpierw mówić, a potem myśleć o tym, co się powiedziało, i próbować temu nadać jakiś sens i znaczenie, czy może raczej najpierw pomyśleć, co się chce powiedzieć, a następnie poszukać najwłaściwszego języka, by to jak najlepiej wyrazić.

Jeśli uczysz się języka miłości, nie kochając, najprawdopodobniej nie jest to język miłości. Jeśli mówisz w języku, którego nie rozumiesz, nie nadasz odpowiedniej dynamiki swoim słowom, nie rozłożysz odpowiednio akcentów, będziesz robił dziwne znaki przestankowe. Twoja wypowiedź nie będzie spójna, a w efekcie nieprzekonująca i nie zrozumiała.

Współżycie jest, a przynajmniej winno być, wyrazem miłości. Głębia oddania cielesnego oddaje głębię oddania osobowego. By swoim ciałem móc o tym mówić, musisz się naprawdę, realnie osobowo oddać. Nie bawić w oddanie, nie próbować oddać, nie tymczasowo oddać, ale oddać naprawdę, czyli przestać być już tylko swój. Musisz stać się czyjś. A jeśli jesteś już czyjś, to nie możesz już siebie zabrać.

Trwając w takim oddaniu, będąc dla kogoś darem nieodwołalnym, a przynajmniej starając się o to, by nim być, zaczynamy rozumieć język miłości.

I coraz mądrzej i piękniej mówimy w tym języku…

„Miłość nie jest skutkiem zaspokojenia seksualnego, lecz szczęście seksualne – a nawet znajomość tak zwanej techniki seksualnej – jest wynikiem miłości.” (Erich Fromm)


Zapraszam do subskrypcji Newslettera


– Sylwester Laskowski